Outback – film drogi, w którym nie dzieje się nic

Słynna Uluru leży niemal pośrodku Australii, bardzo daleko od cywilizacji. Z północnego lub południowego wybrzeża to minimum dwa dni jazdy. Kto tłucze się dwa tysiące kilometrów żeby zobaczyć dużą skałę? Chętnych nie brakuje. To w końcu prawdziwy symbol Australii.

Po opuszczeniu wybrzeża i wjechaniu na przecinającą kontynet z północy na południe Stuart Highway z godziny na godzinę krajobraz robi się coraz bardziej suchy. Zielona trawa ustępuje miejsca spalonej ziemi, pojedyncze drzewa, zapewniające życiodajny cień, zamieniają się w skarłowaciałe krzaki.

Z Alice Springs, jedynego prawdziwego miasta outbacku, do pokonania zostaje nam 460 km. Po drodze, poza kilkoma roadhouse'ami i stacją benzynową, nie ma zupełnie nic. Gdy piszę nic mam na myśli czerwoną ziemię, błękitne niebo, kępy suchych krzaków i kopce termitów. To tak jakby w drodze z Warszawy do Frankfurtu nad Odrą lub ze Świnoujścia wzdłuż całej polsko - niemieckiej granicy, nie spotkać absolutnie nic co burzyłoby idealną monotonię krajobrazu.

Poza termitami, żyje tu trochę jaszczurek, węży i kangurów, tych ostatnich nie zobaczymy jednak za dnia.  Nic, poza człowiekiem, nie jest przecież tak głupie żeby wystawiać się na palący żar. Właściwie poza człowiekiem i rojem much, które wykorzystają każdą nadarzającą się okazję aby na tej pustyni zażyć trochę wilgoci. W tym celu z determinacją godną podziwu starają się dostać do ludzkich uszu, oczu, nosa i ust. Próby ich odgonienia skutkują niczym, pozbawiając nas tylko resztek energii.


Tak wygląda lato na outbacku. 

Bez klimatyzacji, w metalowej rozgrzanej puszce, z podgrzewanymi silnikiem siedzeniami. Pot spływa małymi strumyczkami po całym człowieku, na plecach i w zgięciach ciała łącząc się w rzeki, niczym roztopy na wiosnę.  Ubranie przylepione do ciała, my przyklejeni do foteli. Otwarte na oścież okna nie dają wytchnienia, pomagają tylko zbierać czerwony pył, który osadza się na nas i całym wnętrzu. Zewsząd otacza nas nierealna, ceglasta czerwień.

Mimo, że pod kołami przewija się asfalt, po kilku godzinach wciąż obserwujemy ten sam krajobraz. Niczym w zapętlonym filmie.

Droga wiedzie idealnie na wprost. Przez setki kilometrów nie widać żadnego zakrętu. Czasem znaki... Uwaga kangury! Uwaga, droga podlega podtopieniom! Początkowo nieźle nas to bawi. Powodzie na pustyni, żart?! Okazuje się jednak, że na outbacku gwałtowne burze z ogromnymi opadami nie są rzadkością. Deszczówka wsiąka w glebę bardzo wolno, tworzą się jeziora, drogi stają się nieprzejezdne, a lokalne miasteczka mogą być odcięte od świata przez kilka dni. Gdy droga jest gruntowa, trzeba często czekać parę tygodni. No chyba, że tak jak tutejsze służby ma się potwora na kołach, zamiast samochodu.

 

Outback to doświadczenie, którego nie sposób opisać. Zamykasz oczy aby po paru godzinach otworzyć je i zobaczyć dokładnie to samo. Czas jakby stanął w miejscu. Monotonia? Owszem. Ale bardziej sen na jawie, prawdziwy trans.

Podróż przez Outback jest jak film drogi, w którym nie dzieje się nic. Ale Outbacku trzeba doświadczyć aby poczuć czerwone, gorące serce Australii.

Jeśli nie macie czasu, a za to dużo gotówki, można wsiąść w samolot i przylecieć bezpośrednio do Alice Springs. Przez 460 km dzielące miasto od Uluru zobaczycie wystarczająco dużo tutejszej czerwonej ziemi. Nie umęczycie się za bardzo, co w przypadku dłuższej trasy, zwłaszcza w lecie i bez klimatyzacji, jest pewnikiem. Nie będzie to jednak film drogi, gdzie dwójka bohaterów wyrusza uzbrojona w kanistry wody i paliwa aby pokonać kilka tysięcy kilometrów do czerwonego centrum (Red Center). Mimo przeciwności, po wielu dniach w końcu osiąga cel i dociera pod słynną Uluru. I mimo, że to tylko skała, znana im w dodatku z setek zdjęć i filmów, stają oniemiali.
Nagle pośrodku tego wielkiego, pustego kontynentu australijskiego stoi ona.

Czas, trudy i stan ducha w tej podróży sprawiają, że dotarcie do celu nabiera innego wymiaru. Być może sekretem Uluru jest więc właśnie droga? 


Więcej o Uluru, czyli Ayers Rock, i dlaczego skała może być magiczna, dowiecie się z kolejnego wpisu.