Dzień z życia dżungli

Dźwięki dżungli 

 

Powoli słońce chyli się ku zachodowi. Zaczynają się głośne trele i skrzeczenie papug. Nad głowami co chwilę przelatują pary czerwonych, żółtoskrzydłych ar i mniejszych zielonych papużek. Przed zachodem słońca dołącza do nich ogłuszający pisk cykad, bardziej przypominający syrenę alarmową, niż cokolwiek żywego co do tej pory słyszeliśmy. Tuż przed zmrokiem, gdy ucichną już ptaki, swoje wrzaski rozpoczynają wyjce. Ich wycie niesie się na kilka kilometrów. W dżungli zapada noc.

Wielobarwne ptaki i bajecznie kolorowe motyle idą spać. Budzą się drapieżniki. Las zaroi się od dziwnych nocnych owadów, pająków wielkości ludzkiej dłoni i węży. Drapieżna fauna budzi w nas lekki strach. Ciekawość jest jednak silniejsza, nawet od arachnofobii Doroty. Po zmroku, uzbrojeni w latarki, wyruszamy na nocne łowy.

W lesie nigdy nie jest cicho. Na każdym kroku towarzyszy nam szelest liści przerzucanych przez jaszczurki i inne stworzenia poszukujące pożywienia. Każdy szelest może oznaczać, że zbliża się coś ciekawego. Zachowujemy więc czujność.  Las skrzeczy i piszczy, czasem głosem przypominającym ni to ryk, ni to szczekanie psa, odezwie się jakiś spóźniony wyjec.

 

Mieszkańcy Corcovado

 

Raz po raz światło latarki wyławia z mroku migoczące punkty. To nie świetliki, tylko pająki przywabiające swoje ofiary. Nieopodal, na ścieżce polują na nie whiptail scorpions, niegroźne pajęczaki, wyglądające jak przybysze z innej planety.

.

Czasem pod konarami zwalonych pni bezszelestnie prześlizgnie się wąż. Te najgroźniejsze czają się ukryte w rozpadlinach między korzeniami drzew. Zwinięty fer de lance ( żyraraka) spokojnie czeka na swoją zdobycz. Łukasz zauważa go dopiero za drugim razem. Nieświadomy czającego się niebezpieczeństwa przeszedł koło niego chwilę wcześniej.

Mimo, że Ron* zapewniał, że węże te nie są agresywne, w wielu źródłach czytaliśmy, że odpowiadają one za połowę ataków odnotowanych w Kostaryce, z czego sporo śmiertelnych. Ukąszenia fer de lance powodują budzącą grozę martwicę tkanek, czasem kończącą się amputacją kończyny. Tego gatunku węża nikt nie chce spotkać na swojej drodze. Ostrożnie omijany jego kryjówkę i szybko oddalamy się w stronę strumienia.

image

 

Tam czekają na nas małe, fluorescencyjnie ubarwione żabki. Żywe kolory ostrzegają potencjalnych napastników przed silną toksyną na ich skórze. Indianie używają tych maleńkich płazów do zatruwania grotów strzał. Mimo, że często nie są większe od paznokcia, trucizna niektórych mogłaby uśmiercić aż ośmiu ludzi. Póki się ich nie dotknie, nic nam jednak nie grozi. Urocze żabki mienią się na czerwono, zielono i pomarańczowo.

 

Mimo późnej pory jest parno i gorąco. Gdy wspinamy się po ścieżce, z powrotem do obozu, pot leje się nam po plecach. Przed nami kilka godzin snu, zanim obudzi nas prawdziwy żar.

 

image

 

Tropikalny las budzi się do życia

 

Zaczyna świtać. Około piątej, gdy tylko niebo lekko się zaróżowi, ptaki zaczynają swój koncert. Jedne przez drugie, najgłośniej jednak drą się papugi i tukany. W lesie zaczyna się nerwowy ruch. Byle szybciej, byle zdążyć ze swoimi sprawami nim słońce na dobre wzejdzie nad horyzont. Czasu jest niewiele bo już po siódmej zaczyna się skwar.

Leśny zgiełk i szybko rosnąca temperatura budzą nas wcześnie. Słońce świeci ostro, prosto w oczy, a z łóżka rozciąga się widok na całkiem już obudzoną dżunglę. Zimny prysznic, w skleconym z kilku desek prowizorycznym natrysku i proste śniadanie. Brak lodówki, i w ogóle prądu, mocno ogranicza nasz jadłospis. Chwilę później, zaopatrzeni w kilka litrów wody, ruszamy odkrywać dżunglę za dnia.

 

.

Na szczęście ścieżki są tu wydeptane, więc nie musimy przedzierać się z maczetą. Połowa tutejszych szlaków to jednak po prostu rzeki. Idziemy korytem brodząc w płytkiej wodzie, co chwilę przeskakując zwalone pnie. Zastanawiamy się czy w porze deszczowej "szlaki" nadal nadają się do użytku. Za dnia spotykamy jeszcze więcej psychodelicznie pomalowanych żabek. Czasem ze ścieżki usunie się jakiś niewielki wąż. Te, które mamy szczęście zobaczyć często udają jadowite węże koralowe, ale w rzeczywistości są całkiem niegroźne.

Spod stóp uciekają dziesiątki kolorowych jaszczurek i niewiarygodnie szybkie bazyliszki. Potrafią one biegać po powierzchni wody, stąd ich angielska nazwa Jesus Christ Lizard. Takie widowisko oglądaliśmy do tej pory jedynie w programach National Geographic. Teraz więc stoimy jak oczarowani.

.

W zielonej gęstwinie rzadko można dostrzec ptaki, czy większe zwierzęta. Czasami spotykamy czepiaki (spider monkeys) albo ukryte wysoko w konarach wyjce. Raz drogę przecina nam mały pancernik.
Z każdej strony otaczają nas za to bajecznie kolorowe motyle, niektóre większe od ludzkiej dłoni. Nasz ulubiony Morpho, latający szybko i nerwowo, co chwilę pojawia się gdzieś między drzewami. Jest jak duch lasu. Metaliczny połysk jego kilkunastocentymentrowych skrzydeł raz po raz przyciąga nasz wzrok.

 

image

 

Poszukiwacze złota

 

Po ponad godzinie bardzo wyczerpującego przedzierania się strumieniem dochodzimy do większej Rio Tigre. Dalej nasz szlak wiedzie jej szerokim korytem. Chwilami rzeka staje się zbyt głęboka. Żeby nie zamoczyć plecaka wspinamy się na mokre skały, starając się omijać głębsze miejsca. Zimna woda przyjemnie chłodzi. Od upału ratują nas kąpiele w napotkanych wodospadach. Jesteśmy tu zupełnie sami. Prywatny wodospad w środku dżungli... W najśmielszych snach nie wyobrażaliśmy sobie, że może być tak pięknie.

Po kilku godzinach marszu w dole rzeki napotykamy obozowisko i dwóch mężczyzn próbujących przetoczyć ogromny głaz spoczywający pośrodku koryta. Nie zastanawiając się zupełnie nad celem tej nierównej walki Łukasz postanawia im pomóc. Razem, z całej siły uwieszają się na drągu, którym próbują podważyć skałę. Ani drgnie. Raz, drugi, trzeci.... Wielki kamień zaczyna się kołysać. Jeden z mężczyzn szybkim ruchem wsuwa pod spód duże otoczaki. Próbują ponownie. Po kilkunastu minutach wysiłku udaje się rozbujać głaz, który z łoskotem przetacza się na bok koryta.

.

Tak poznajemy miejscowych poszukiwaczy złota. Ich codzienna praca polega na przeczesywaniu metr po metrze, kamień po kamieniu, dna rzeki Tigre. Poszukiwacze z dumą pokazują nam jak płuczą piasek.

Nie możemy uwierzyć, że wykonują tak żmudną pracę. A i urobek nie jest wielki. Na koniec dnia na płuczce znajduje się tylko kilka złotych grudek, niewiele większych od ziarenek piasku. Widok naturalnego złota jest jednak ekscytujący.

Aż chcielibyśmy zobaczyć prawdziwą gorączkę złota, jaka panowała tu w latach 70-tych. Po dzwudziestu latach poszukiwań, większe złoża zostały wyczerpane. W rzece pozostało niewiele kruszcu i jeszcze mniej, wierzących w wielkie bogactwo, poszukiwaczy. Kilku z nich wciąż jednak co dzień szuka szczęścia w wodach Rio Tigre.

 

 


* Ron jest Kanadyjczykiem. Pewnego dnia przyjechał do Kostaryki i zakochał się w niej. Kilka lat poźniej sprzedał wszystko co miał w Kanadzie, kupił 60 hektarów lasu deszczowego na granicy Parku Corcovado i tak powstała La Bolita, schronienie pośrodku dżungli.

 

 

Inne wpisy, które mogą Cię zainteresować