Byle do przodu, czyli jak przemieszcza się podróżnik ?

Życie w podróży to w dużej mierze niecodzienne noclegi, środki transportu i dziwne jedzenie. W poprzednim wpisie przeczytaliście jak mieszka się na  wyspie, śpi w hamaku, żyje w samochodzie i innych nietypowych miejscach gdzie przyszło nam spać w podróży. Dziś o tym czym i jak podróżować po krajach Ameryki Centralnej i Południowej, czy Tonga.

Część druga

 

Transport

 

 

1. Chickenbusem, collectivo i camionetas

img_2258

Chickenbus to król dróg i bezdroży Ameryki Środkowej. Dla miejscowych po prostu autobus, przez turystów znany jednak jako Kurczakobus, chociaż w obecnych czasach kur i innego żywego inwentarza wozi się nimi już niewiele. Poza drobiem spotkaliśmy się jednak z transportem pewnej skrępowanej iguany nieustającej w próbach ucieczki. Charakterystyczne dla tego regionu jest niestety przewożenie zwierząt w szczelnie zamkniętych workach lub plastikowych siatkach i nic nie jest w stanie przekonać miejscowych o zapotrzebowaniu na tlen u naszych braci mniejszych. Pewnego razu podjęliśmy się więc akcji dywersyjnej na rzecz transportowanej kury. Chodziło o to aby niepostrzeżenie rozluźnić leżący przed nami pod siedzeniem worek, w którym znajdowało się ptaszysko. Kura szybko zorientowała się, że dostała szansę od losu i zgrabnym ruchem wykręciła się z więzienia, mądrze siedząc cicho. Ptak doczekał do przystanku i dopiero wówczas rozpoczął delikatne przemieszczanie się w kierunku drzwi. Niestety spostrzegł go pomocnik kierowcy i z krzykiem odstawił w ręce właścicielki i z wielkiej ucieczki nic nie wyszło…..

W chickenbusach podróżujemy niemal wyłącznie w towarzystwie kolorowej, indiańskiej ludności. W niektórych krajach w lokalnych środkach transportu prawie nie widujemy innych białych. Siedzimy więc, lub częściej stoimy, stłoczeni wśród ciekawie nam się przyglądających oczu, a tam gdzie dominują indianki, to my z zaciekawieniem przyglądamy się ich niesamowicie barwnym strojom, lśniącym kruczoczarnym warkoczom i tajemniczym pakunkom wiezionym z targu lub na targ. W Gwatemali tradycyjne stroje różnią się między wioskami, jest więc co podziwiać. Indianie rzadko nawiązują kontakt z obcokrajowcami, czasem zdarza się jednak, że Panie ze śmiechem zagadują nas i proponują różne, dziwne „przysmaki” do degustacji. Dogadać się jest trudno, wiele z nich po hiszpańsku zna tylko podstawowe zwroty (lub po prostu nie chcą mówić w tym języku), woląc swoją lokalną mowę. Tym bardziej nie możemy uwierzyć gdy jednej z naszych sąsiadek nagle zaczyna wibrować stanik, a po chwili wyjmuje zza niego nowiutkiego smartfona 🙂 Z czasem okazało się, że nie jest to takie rzadkie i prawdopodobnie to my mamy najstarszy model komórki w autobusie.

Chickenbus to zdecydowanie najwolniejszy środek transportu jakim kiedykolwiek się przemieszczaliśmy. I niech Was nie zwiedzie ich szalony pęd między wioskami. Gdy tylko wjedziecie do najmniejszej nawet miejscowości, a tych w Ameryce Centralnej nie brakuje, szybko stracicie jakąkolwiek nadzieję na dotarcie do celu. Więcej ciekawostek o szalonych chickenbusach opisaliśmy w tym wpisie.

Szybsze od autobusów są collectivo, w różnych krajach występujące jako busiki lub zbiorowe taksówki. W środku może być nieco ciasno, o czym przekonałam się siedząc jednym półdupkiem na drążku zmiany biegów, gdy meksykański kierowca osobowej taksówki zgodził się ruszyć dopiero po skompletowaniu sześciu pasażerów. W przypadku busików sprawa jest prostsza. Pojazd zapełnia się do momentu kiedy drzwi przestają się zamykać, chyba, że drzwi się w ogóle nie zamykają, wtedy decyduje osąd kierowcy. Nie wszystkie collectivo (zwłaszcza te bez bagażnika) zatrzymają się jednak widząc pasażera z dużym bagażem. Plecak zajmuje bowiem miejsce, gdzie można by zmieścić innego klienta. Niektóre busiki pobierają więc opłatę za bagaż jak za pasażera. Czasem, w bardziej "eleganckich" collectivo dochodzi więc do kuriozalnych sytuacji, że plecak podróżuje jak król na fotelu podczas gdy inni pasażerowie stoją. W końcu ma wykupione miejsce siedzące 🙂

Innym, typowo meksykańskim rozwiązaniem lokalnego transportu w stanie Oaxaca, są camionetas, czyli półciężarówki z paką okrytą plandeką. Pasażerowie wskakują (lub gramolą się  jak my) przez wysoką burtę z tyłu i jeśli mają szczęście gnieżdżą się na jednej z dwóch wąziutkich ławeczek. Jeśli miejsc brak, stoją na zewnątrz na platformo-schodku z tyłu samochodu trzymając się kurczowo relingu. Przy dłuższej jeździe można sobie wyrobić mocne bicepsy, a wiatr we włosach gwarantowany 🙂

mezunte-camioneta-1024x673

Photo by http://diytravelhq.com/zipolite-mazunte-budget-beaches/

 

2. Na dwóch lub trzech kołach i czterech nogach

img_9615

Tuktuki znają zapewne wszyscy miłośnicy Azji. Dla tych, którzy nie mieli jeszcze styczności z tym małym, zwrotnym pojazdem wyjaśniamy - tuktuk to inaczej motoriksza, niewielki trójkołowy pojazd (coś jakby motor połączony z przyczepką), w którym jest miejsce dla dwóch (w Azji nawet dla pięciu i bagażu) pasażerów. Tuktuki poznaliśmy w Tajlandii i Kambodży, ale Gwatemala, Meksyk czy Sri Lanka również mają swoje motoriksze. Nie jest to pojazd rozwijający szalone prędkości, ale brawura kierowców wciskających się między znacznie większe samochody i wyjeżdżających na czołówkę z chickenbusami powoduje często szybsze bicie serca.

034

Przy zdolnościach lokalnych kierowców i stanie dróg nie odważyliśmy się podczas tej podróży na wypożyczenie motoru, ale w Argentynie skorzystaliśmy z dwóch kół w postaci roweru. W Buenos Aires najlepiej przemieszczać się metrem i właśnie rowerem. Znajdziemy tu mnóstwo ścieżek i terenów zielonych. Rower jest też najlepszym rozwiązaniem na wizytę w winnicach na północy kraju.

Jeśli znudzi się nam pedałowanie, Argentyna i Chile są stworzone do jazdy konnej, o czym mieliśmy się okazję przekonać podczas pobytu na jednej z estancii, u prawdziwego gaucho. Liczne cabalgaty organizowane w Andach czy w okolicy Salty zapewniają przecudne widoki i pozwalają zasmakować życia w siodle, noclegów pod gołym niebem i najlepszej argentyńskiej wołowiny pieczonej nad ogniskiem (np cabalgatas argentinas).

img_1620

Nietypowym konnym zaprzęgiem warto wybrać się też na przejażdżkę w Meksyku. Do kilku z cenot w okolicy Meridy dojechać można jedynie wagonikiem szynowym zaprzężonym w konia.

img_9591

 

3. Na stopa 

img_0449

Gdy cztery litery rozbolą nas już od siodła czy siodełka, a lokalny transport znowu zawiedzie, nie pozostaje nam nic innego jak spróbować łapać stopa. Nie jest to najpopularniejszy i najbezpieczniejszy środek transportu, zwłaszcza w Ameryce Centralnej, ale czasem nie ma innego wyjścia. No i gdzie indziej złapalibyśmy na stopa wózek golfowy (Isla Mujeres, Meksyk), skuter (Kolumbia), pickup z workami z kawą, czy uzbrojony po zęby konwój policyjny (więcej o tej gwatemalskiej przygodzie przeczytacie we wpisie z Antiguy)? Z łapania okazji zrodziło się też kilka ciekawych znajomości, jak ta z koreańskim misjonarzem, który swoim wypasionym suvem podwiózł nas na szczyt wulkanu Masaya w Nikaragule.

W Ameryce nie widzieliśmy praktycznie innych autostopowiczów. Zdecydowanie bardziej popularny okazał się stop w Nowej Zelandii. W ten sposób dojeżdżałam sama na codzienne górskie wycieczki, raz nawet podróżując w przedziale mieszkalnym sporego kampera. Ku naszemu zaskoczeniu nie mieliśmy też żadnego problemu z łapaniem okazji na Tonga (na tych wyspach, gdzie w ogóle były drogi). Miejscowi, mimo naszych protestów, byli skłonni wysadzić własną rodzinę aby podrzucić nas do miasta. Pewnego dnia wracając z plaży udało nam się nawet podwieźć betoniarką 🙂

Co najważniejsze, ludzie byli dla nas zawsze pomocni i nie spotkało nas z ich strony nic złego. Były jednak miejsca gdzie nie próbowaliśmy łapać okazji, gdyż nie wydawały nam się bezpieczne (np niektóre części Meksyku) lub nie było po prostu takiej potrzeby. Jedynym krajem na naszej trasie, w którym z założenia nigdy nie próbowaliśmy podróżować stopem był Honduras. Wam też tego raczej nie polecamy.

 img_3457

 

 

4. Szlakiem wodnym

img_5492

Gdy nie ma już nawet dróg, pozostaje komunikacja drogą wodną. Tak przemieszczaliśmy się między wyspami Galapagos , w wyspiarskim Belize czy panamskim San Blas. Nasze morskie przygody zaczęły się od zdezelowanego promu na honduraską Utilę, na której utknęliśmy na kilka dni dzięki kolejno załamaniu pogody i awarii tegoż zabytku. Innym promem mieliśmy szczęście podróżować między archipelagami Tonga. O naszej podróży ze zwłokami, następcą tronu i tłumem piknikujących Tongijczyków opowiadaliśmy już w tym wpisie.

img_4777 img_5201

Pomiędzy mniejszymi wysepkami królestwa kursują prywatne małe łódeczki, które dowożą przyjezdnych do wcześniej zarezerwowanych miejsc noclegowych. Jedną z takich podróży odbyliśmy w całkowitych ciemnościach. Światła głównej wyspy powoli oddalały się za naszymi plecami. Wpłynęliśmy między kolejne, widocznie niezamieszkane wysepki. Fale delikatnie połyskiwały w świetle księżyca, który wraz z gwiazdami stanowił teraz jedyne źródło światła. Łódeczka była mała i niepokojąco kurczyła się w moich oczach, gdy nasz sternik powoli kluczył pomiędzy kolejnymi ciemnymi plamami wysp, omijając szerokim łukiem sobie tylko znane mielizny i podwodne skały gdy na powierzchni wody pojawiły się piękne zielone iskierki, niesamowite zjawisko luminescencji alg. Fale tworzone przez naszą łódź powodowały kolejne rozbłyski. Z tyłu ciągnęliśmy zielony, migoczący warkocz. Przez kilka chwil gwiazdy nad naszymi głowami znalazły swe odbicie w tysiącach zielonych iskierek na powierzchni morza.

Wodnymi taksówkami podróżowaliśmy już w wielu innych krajach, ale nigdy dotąd w nocy i nigdy wcześniej (poza meksykańską laguną koło Puerto Escondido) z tak nieziemskim spektaklem.

Zupełnie inną kategorię piękna odkryliśmy podczas podróży rzeką przez ekwadorską część Amazonii. Długie, wąskie łodzie przystosowane są do meandrowania w zarośniętych, niedostępnych korytach rzek amazońskiej dżungli.

img_2266

"Kierowcy" jako obowiązkowe wyposażenie posiadają maczety, służące do usuwania zwalonych pni i zbyt bujnej roślinności. Brak tu większych połaci stałego lądu. Ptaki, małpy i węże żyją w plątaninie drzew. Ludziom pozostają łodzie.

Podobne, lecz mniejsze i jeszcze węższe cayucos służą lokalsom do transportu na gwatemalskiej Rio Dulce, rzece piratów i przemytników.

img_3480

Aby dotrzeć do Rio Duce z Belize, w Punta Gorda, po minimum formalności, pokonujemy wodną granicę super szybkimi motorówkami.   Trzeba naprawdę mocno się trzymać, każde uderzenie kadłuba o kolejną falę niemal podrzuca nas pod sufit.

img_3470Po gwatemalskiej stronie, przesiadamy się już na znacznie mniejszą motorówkę, którą suniemy spokojnie w górę rzeki, w kierunku Lago del Izabal. To duże jezioro, do którego wejścia bronił niegdyś hiszpański fort, stanowi azyl dla setek jachtów podczas sezonu cyklonów. Miejsce to niegdyś wielokrotnie najeżdżane przez piratów, obecnie stanowi jedną z bardziej znanych zwykłym obywatelom dróg przemytu narkotyków. Idealne położenie pomiędzy kokainowym liderem regionu Hondurasem i Belize, którym nikt się nie interesuje, tworzy raj dla narkobiznesu. Ze względu na swoją urodę Rio Dulce przyciąga też coraz więcej turystów.

 

 

5. Pociągiem

158

Transport szynowy jest w Ameryce Południowej zjawiskiem niezwykle rzadkim, a w Środkowej wręcz nie istniejącym. Na olbrzymich obszarach, gdzie kolej mogłaby stanowić alternatywę dla samolotu, jeżdżą tylko pociągi towarowe. Istnieje jedynie kilka górskich tras widokowych dla turystów, z których najsłynniejsze znajdziemy w Ekwadorze, Peru i na północy Argentyny. Kosztują krocie i wymagają wcześniejszej rezerwacji.

W Nowej Zelandii i Australii pociągi nie są dużo popularniejsze. W tej ostatniej zdecydowanie bardziej opłaca się samolot. Podróż pociągiem zajmuje bowiem całe wieki, a nie należy do tanich.

Gdy więc po osiemnastu miesiącach podróży, w ostatnim kraju na naszej trasie, wsiedliśmy do wagonu, nie posiadaliśmy się z zachwytu. Pociąg na Sri Lance sunął przez zielone plantacje herbaty, wzgórza albo tuż nad oceanem, oszczędzając nam autobusowego tłoku, ciągłych przystanków i choroby lokomocyjnej. Oczywiście, był brudny i powolny, a ławki nie należały do najwygodniejszych, ale i tak byliśmy szczęśliwi.

112

W następnym wpisie dowiecie się jak smakuje kangur, gdzie w Ameryce można skosztować szarańczy i co przez przypadek można zjeść na uroczystym obiedzie u pastora na Tonga.

 

 

Inne wpisy, które mogą Cię zainteresować