Skok w bok z Buenos Aires

Buenos Aires i urugwajska Colonia del Sacramento leżą naprzeciwko siebie, po dwóch stronach olbrzymiej rzeki La Plata, której estuarium w najszerszym miejscu ma ponad 200km. Między miastami kilka razy dziennie kursuje prom.

Urugwaju nie było na naszej planowanej trasie, ale skoro byliśmy już tak blisko postanowiliśmy w zajrzeć na dwa dni do Colonii i do znajdującej się niedaleko stolicy kraju, Montevideo.

Colonia del Sacramento okazała się urokliwym, maleńkim miasteczkiem z brukowanymi uliczkami. Co chwilę natykamy się na stare, piękne samochody porzucone wzdłuż obsadzonych platanami ulic. Fordy i Chevrolety na oko z lat 20-30'tych niestety w większości pozostawione zostały na pastwę losu, niekorzystnej aury i niewyżytych artystów. W części pojazdów, stanowiących "ozdobę" pobliskich restauracji zagościły nawet kwietniki lub kawiarniane stoliki. Smutne, okrągłe oczka świateł aż proszą o lepsze traktowanie.

 

image image

 

Colonia ma do zaoferowania starówkę, którą można obejść spacerem w dwie godziny i niezliczoną ilość knajpek, kompletnie pustych w tygodniu. Poza tym kilka małych muzeów, latarnię morską i ruiny konwentu. Pół dnia w tym sennym, uroczym miasteczku wystarcza nam w zupełności, ale cieszymy się, że jesteśmy tu w tygodniu gdy jest cicho i spokojnie. Colonia gwałtownie ożywa bowiem w weekendy za sprawą licznie przybywających tu Argentyńczyków szukających wytchnienia od dużego miasta.

 

image

 

Podróż z Colonii do Montevideo zajmuje jedynie trzy godziny autobusem. Miasto, zwłaszcza w porównaniu z Buenos Aires, wypada dość blado. Znacznie mu bliżej do miast Paragwaju, niż sąsiada zza rzeki. Pojedyncze ładne budynki, wplecione są pomiędzy mało urodziwą zabudowę przypominającą architekturę rodem z PRLu.

 

image

 

Poza kilkoma ciekawymi obiektami przy głównym placu, w Montevideo polecić możemy mieszczące się w pięknym pałacyku, bezpłatne Muzeum Gaucho. Przedstawia ona historię i przepiękne przedmioty związane z kulturą tutejszych pasterzy bydła, porównywanych ze względu na styl życia do amerykańskich kowbojów . Zobaczyć można przepięknie wykonane końskie rzędy, uprzęże i strzemiona, broń, kolekcję czarek mate i bogato zdobionych pojemników wykonanych z rogów.
Jest też prywatne Museo de los Andes 1972, opowiadające o strasznej katastrofie samolotu z urugwajską załogą rugby na pokładzie. O niej właśnie opowiada film Alive, dramat w Andach. Dość powiedzieć, że  ci którzy przeżyli wypadek czekali na ratunek 72 dni, a żeby przetrwać musieli posunąć się do kanibalizmu. Nie mieliśmy ochoty na zgłębianie drastycznych detali więc muzeum nie odwiedziliśmy, ale podobno warto.

 

image