Jechaliśmy leśną, dziurawą drogą na pace pickupa. Nad naszymi głowami powoli przewijały się korony drzew. W świetle reflektorów mogliśmy rozróżnić palmy i bananowce. Wygodniej wyciągnęłam się na naszych plecakach żeby móc podziwiać gwiazdy, które wyjątkowo jasno świeciły tej nocy. Była to dziesiąta godzina naszej podróży. Pokonanie dziewięciu kilometrów miało nam tym razem zająć ponad pół godziny, ale nie było pośpiechu. Mimo chłodu, otwarta paka pickupa była idealnym miejscem odpoczynku po godzinach zaduchu i ścisku w kolejnych autobusach. Zwłaszcza w ostatnim, który dodatkowo kilkanaście kilometrów przed końcem wyboistej trasy niespodziewanie się zepsuł. Pasażerowie z tyłu poczuli swąd i gryzący dym, po czym krzycząc "pożar!" w panice rzucili się do wyjścia. Tratujący tłum wypchnął nas na zewnątrz, gdzie kierowca już szukał źródła ognia. Diagnoza padła szybko... Pożar instalacji elektrycznej. Jako że było już ciemno dalej bez świateł nie mogliśmy jechać.
Po dłuższej chwili namysłu, dłubania w kablach i bezpiecznikach przez pięciu specjalistów, z których każdy na elektryce znał się najlepiej, zapakowano nas bez słowa z powrotem do busika. Jeden z pomocników wspiął się na dach, drugi stanął na stopniach na zewnątrz pojazdu i uczepił się drzwi kierowcy. Zapalili latarki i wolniutko ruszyliśmy w dalszą drogę. Nasza, i tak długa, podróż wydłużyłaby się tym sposobem o kolejną godzinę, ale po kilkunastu minutach ślimaczej jazdy dogonił nas inny samochód i zaproponował żebyśmy podążali za jego światłami. Dzięki temu udało nam się w końcu dotrzeć do ostatniej tego dnia przesiadki. Wspomniany pickup czekał na nas od dłuższego czasu. W środku nocy, dowiózł nas w końcu do Semuc Champey. Wydawałoby się, że tak turystyczne miejsce, jakim są turkusowe kaskady, powinno mieć bardzo dobry dojazd. Jak się okazało, nie w Gwatemali i nie, jeśli zamiast zorganizowanej wycieczki, wybiera się podróż na własną rękę.
Kaskady Semuc Champey są dobrym miejscem na jednodniowy odpoczynek w drodze do Tikal lub do Rio Dulce. Błękitne jeziorka, zasilane wodą spływającą ze stoków, położone są na dnie doliny. Płynie tam też rzeka, która w miękkiej skale wyżłobiła tunel pod jeziorkami. Poza możliwością pomoczenia się w przejrzystej wodzie dobrą rozrywką są tu skoki z jednego jeziorka do drugiego wykonywane głównie przez miejscowe dzieciaki, chociaż turyści również próbują swoich sił. Można też poświęcić pół godziny na dosyć stromą wspinaczkę na jeden z okolicznych szczytów aby podziwiać piękne kaskady z lotu ptaka. Mając odrobinę szczęścia w koronach drzew zobaczymy przemykające wyjce.