Las conchas, czyli starcie z biurokracją

Strombus gigas, jeden z największych morskich ślimaków, występuje licznie w wodach morza karaibskiego od Florydy po Kolumbię i Wenezuelę. Jego mięso jest chętnie spożywane w całym regionie. Po zjedzonych ślimakach zostają niezliczone ilości muszli, z którymi miejscowi nie mają po prostu co zrobić. Wykorzystują je na ozdoby domowe, popielniczki, krany. Budują z nich krawężniki przy ścieżkach, a sporą ilość po prostu wyrzucają.

Do niedawna handel i import muszli skrzydelnika był całkowicie zakazany przez konwencję CITES. Jakiś czas temu przepisy złagodzono i zgodnie z konwencją można sobie przywieźć trzy muszle na osobę.

Będąc w Belize i widząc dziesiątki tych śliczności walających się bezpańsko postanowiliśmy przygarnąć kilka z nich. Skoro można przywieźć po trzy muszle to z wysyłką też nie będzie problemu - pomyśleliśmy. W tym przekonaniu wybraliśmy pięć najładniejszych okazów i zapakowaliśmy do plecaka. Wyślemy przy najbliższej okazji. W Belize byliśmy w okresie świąteczno-noworocznym i żadna instytucja nie działała. Wysyłka musiała więc poczekać.

Zanim udaliśmy się z naszymi skarbami na pocztę postanowiliśmy jednak nasze informacje co do wysyłki zweryfikować w Polsce, jako że z urzędami nigdy nic nie wiadomo, nie chcieliśmy ryzykować wysyłania paczki w ciemno.

Rodzina w Warszawie poproszona o pomoc, wykonawszy kilka telefonów do różnych urzędów w Polsce, dostarczyła informacji zdecydowanie niepomyślnych:

- No więc tak: muszli możecie przywieźć po trzy na głowę, ale żeby przysłać choć jedną musicie mieć pozwolenie eksportowe CITES. Na jego podstawie urząd w Polsce wystawi pozwolenie importowe, celnicy wycenią wartość importu i po zapłaceniu cła lub zwolnieniu z niego muszle będą mogły wjechać do kraju.

- Ale czemu bez żadnej papierologii możemy przywieźć muszle, a tych samych muszli nie możemy wysłać?!

- Bo takie są przepisy.

To był jeden z tych momentów gdzie doszukiwanie się logiki i zadawanie kolejnych pytań wydało nam się zupełnie zbędne.

Wyglądało na to, że muszle zamieszkają w naszych plecakach na dłużej....

Kolejne niepomyślne wieści dotarły kilka dni później, tym razem od rodziny z Krakowa.

- Dzwoniłam do urzędu celnego i ministerstwa środowiska:

Na pozwoleniu eksportowym CITES koniecznie musi być adres osoby importującej, czyli mój i osoby eksportującej

- Czyli mój, znaczy ten sam.

- No właśnie nie, najlepiej żeby był z kraju wysyłki.

- Dobra, podamy adres hostelu.

- Nie może być.

- Jezu, to co ma być?!

- Pan w ministerstwie powiedział, że najlepiej podać adres jakiejś zaufanej osoby, jakby muszle trzeba odesłać....

- .... Jak je będą odsyłać to średnio nas interesuje gdzie:/ Coś jeszcze?

- Tak, musicie na paczce podać wartość muszli w kraju, z którego je wysyłacie.

- Fantastycznie, a jak tu nie mają wartości bo to śmieci?

- Musicie podać wartość. Takie są przepisy.

Znowu uznaliśmy, że drążenie tematu nie ma większego sensu

Czas płynął, a my przesuwaliśmy się wciąż na południe. Będąc już w Hondurasie otrzymaliśmy długo oczekiwaną odpowiedź z Ministerstwa Środowiska Belize.

- Oczywiście, certyfikat wystawimy w jeden dzień bez problemu, bezpłatnie. Musicie jednak stawić się z muszlami w ministerstwie żeby nasz ekspert potwierdził co wysyłacie. Zdalnie nie możemy tego załatwić…

Cóż, jak pech to pech.

Ministerstwo Hondurasu nie pozostawiało złudzeń. Muszli z tego kraju wywozić nie wolno.

Próbę wysłania z Salwadoru udaremniła tamtejsza poczta, żądając za przesyłkę horendalnych pieniędzy.

Kostaryka również zabrania wywożenia muszli, a na wwóz trzeba mieć papiery CITES z kraju, z którego się wjeżdża. Tu pojawił się problem… O ile szmuglowanie muszli w plecaku po całej Ameryce Centralnej nie stanowiło do tej pory problemu, bo nikt nigdy się naszym bagażem nie interesował, o tyle wiedzieliśmy, że do Kostaryki z nimi nie wjedziemy.

Ostatnią deską ratunku pozostała Nikaragua.

- Witam, mam ze sobą trzy muszle skrzydelnika i chciałabym je wysłać do Polski. – telefon okazał się znacznie skuteczniejszy niż wypisywanie maili do „Ministerstwa” środowiska Nikaraguy - Do tego potrzebuję certyfikatu CITES. Czy mogą mi państwo taki wystawić?

- Chce pani wysłać conchas* do Polski? Tak możemy pani wystawić certyfikat na mięso.

- Nie chcę wysyłać mięsa, tylko muszle (hiszp. Conchas)

- Jak to conchas? – pani w ministerstwie widać nie mieściło się w głowie że ktoś może wysyłać za granicę ślimaka bez jego najsmaczniejszej części…

- …? ... No...strukturę, którą tworzy ślimak…

- ……?

- No jego dom! – w akcie rozpaczy Dorota uznała, że już prościej pani wytłumaczyć się nie da

- Aaaaa.. conchas… tak nie ma problemu możemy pani certyfikat wystawić… tylko po co wam same muszle? Będzie do odbioru za tydzień u nas w siedzibie. Kosztuje 20 USD

Jazda do Managuy zdecydowanie nam nie pasowała, ale przynajmniej istniała nadzieja, że sprawę uda się załatwić.

- A nie muszą Państwo zobaczyć tych muszli?

- Nie… po co. Codziennie wystawiamy zaświadczenia na eksport conchy

Kilka dni później dzięki dużemu zaangażowaniu miejscowych urzędników ( na naszą prośbę skrócili czas oczekiwania z tygodnia do czterech dni) i po niezapomnianej podróży przez Managuę**, staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami kilku kolorowych kartek umożliwiających wysyłkę muszli do Polski

......

- Sześć muszli o wadze …… od 400 do 700 gram – precyzyjnie stawiane literki na formularzu wysyłki nie pozostawiały wątpliwości co do złożoności czekającej nas procedury.

Gdy już zawartość paczki została dokładnie zważona, zmierzona i policzona przeszliśmy do dokumentacji.

- Na wysyłkę potrzeba zgody z ministerstwa – świdrujące spojrzenie pani przyjmującej przesyłkę przeszyło nas na wylot

-Tak mamy. Tu są – z wnętrza paczki wydobyliśmy plik kolorowych papierów.

- Pozwolenie musi być na zewnątrz paczki!

- No dobrze, ale które? – tu nastała chwila konsternacji (a do wyboru mieliśmy białe, żółte, jasno niebieskie, ciemno niebieskie i różowe ). Po dłuższej chwili namysłu zostało wybrane….. pierwsze z brzegu

- Proszę na paczce podać swój adres i telefon.

- Telefonu nie mamy

- To email.

- Jezu po co to wszystko? - przeszło nam przez myśl, ale posłusznie wypełnialiśmy kolejne polecenia. Na potrzeby naszych celników podaliśmy również wartość muszli, z przyczyn oczywistych biorąc ją z powietrza, ale tak żeby nie podpaść pod cło ani podatek VAT.

Gdy już wszystko zostało opisane, a kwit CITES dumnie zajął miejsce na górze, paczka została zapieczętowana i zniknęła w czeluściach biura.

- Za pięć, sześć tygodni będzie w Polsce – usłyszeliśmy na odchodnym..

- Ufff teraz już będzie z górki.

image

* Conchas - używane w znaczeniu muszla, ale też mięso ślimaka

** W Managui nowoczesne rozwiązania w komunikacji miejskiej się nie przyjęły. Żeby usprawnić transport wprowadzono karty magnetyczne zamiast biletów. Kartę można wyrobić jednak jedynie w siedzibie przedsiębiorstwa transportowego gdzieś w centrum miasta, a biletów jednorazowych brak. W efekcie, będąc w Managui przejazdem praktycznie nie dałoby się skorzystać z transportu miejskiego gdyby nie przedsiębiorczy mieszkańcy miasta. Otóż na każdym przystanku znajdziemy człowieka z kartą, który przyjmie od nas gotówkę, a w zamian skasuje za nas swoją kartę. Za przejazd zapłacimy odrobinę drożej, ale usługa okazała się nieoceniona.