Życie na Kubie. Uśmiechy i smutne spojrzenia

 

Uśmiechy i smutne spojrzenia. To pierwsze co zauważysz.

Kubańczycy są ciekawi przyjezdnych. Czasem wystarczy przywitać się i już rozmowa sama się toczy. Zdarza się, że zostaniesz zaproszony aby zobaczyć jak wygląda ich miejsce pracy, chętnie opowiedzą Ci czym się zajmują i jak żyje się na wyspie . Tak trafiamy do szkoły podstawowej, warsztatu stolarskiego i loży masońskiej. Oczywiście znajomość hiszpańskiego otwiera wiele drzwi.

Mylisz się jednak jeśli sądzisz, że Kuba to tylko beztroscy, radośni latynosi, roztańczone ulice, biały piasek i drinki z palemką.

Kubańczycy są z reguły mili i gościnni, ale o ile sympatia może być naturalna, o tyle usłużność z jaką oferują swoją pomoc,  wypływa z bardzo przyziemnych pobudek. A właściwie jednej. 

Z chęci przetrwania.

Na pewno słyszałeś o ciężkiej sytuacji ekonomicznej Kubańczyków,  czy braku podstawowych produktów w sklepach. 

A czy wiesz, że Kubańczyk, za swoją pracę dostaje od państwa w przeliczeniu 30 do 50 USD miesięcznie?

Spróbuj za to wykarmić rodzinę.

 

Kuba to nie raj nieskażony konsumpcjonizmem, a Ty jesteś turystą i od twoich Euro i Dolarów wiele tu zależy.  Czy warto więc jechać na Kubę?

Tak, ale z realistycznymi oczekiwaniami.

 

Kuba jest przyjazna i bezpieczna, ale o ile nie zamkniesz się w jednym z hoteli Varadero czy Cayos, zobaczysz tu także mniej beztroskie oblicze wyspy i ludzi, którzy na co dzień zmagają się z całkiem inną niż Ty rzeczywistością.

 

Wyspa Socjalizmu

 

 

Życie na Kubie jest trudne i wielu mieszkańców wyspy próbuje z niej uciec. Jeśli wierzyć statystykom Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), Kuba ma także jeden z najwyższych wskaźników depresji i samobójstw w Ameryce Łacińskiej.

Na ulicach jednak nie zobaczymy nic co wskazywałoby na taki stan rzeczy.

Możemy się więc jedynie domyślać, co za niego odpowiada...

 

Na Kubie nie ma wolnego rynku. Rząd ustala ceny i co wolno nabyć obywatelom.  Ze względu na amerykańskie embargo, od lat 60-tych Kuba ma bardzo ograniczone możliwości handlu zagranicznego. 

Na wyspie funkcjonują dwie waluty. Pesos cubanos (CUP) to waluta państwowa. Pesos convertibles CUC (kuk), to waluta dla turystów. Za 1 CUC (równy 1 USD) kupimy 25 pesos cubanos. 

Za 5 CUC turysta zje tu obfite śniadanie złożone z jajek, białego chleba, owoców, paru plasterków pomidora lub ogórka, kawałka sera żółtego, dżemu i odrobiny masła, kawy, herbaty i świeżo wyciskanego soku. Kubańczyk zje w tym czasie dużą bułkę z jajkiem w postaci omletu i lokalną mortadelą za parę peso kubańskich. 

Przyjezdny za 10-12 CUC na obiad dostanie solidną porcję mięsa, krewetek lub całą langustę. Kubańczyk zadowoli się najczęściej ryżem z fasolą, czasem kurczakiem lub kawałkiem wieprzowiny. Warzywa, owoce i mięso, nie wspominając o maśle kosztują zbyt dużo aby na co dzień móc sobie na nie pozwolić.

W państwowych sklepach mieszkańcy mogą dostać jedynie podstawowe produkty na kartki: cukier, ryż, sól, fasolkę, olej, jajka, czasami mięso. Miesięczny przydział nie starcza jednak na długo. Pozostałe produkty pochodzą z wolnego handlu i jak łatwo się domyślić, są dużo droższe. Stać na nie tych, którzy są w stanie zarobić trochę w CUC.

Obecnie wielu Kubańczyków w CUC dorabia sobie drugą, a może i trzecią pensję, jaką zarobiłby na państwowej posadzie. Wszystko dzięki turystyce. Za taksówkę, nocleg, obiad w restauracji turyści płacą bowiem w CUC. Dlatego mieszkańcy Kuby wynajmują niemal każdy wolny pokój  zakładając tak zwane casa particulares, a większość starych samochodów zarejestrowanych jest na taksówki. 

Eldorado? Niezupełnie. 

Podobno Kuba opiera się na systemie poleceń i prowizji. Zanim się obejrzymy noclegi w kolejnych miejscach, które planowaliśmy odwiedzić mamy już zarezerwowane przez pierwszego gospodarza casa'y. Właściciel załatwi nam też wszystkie przejazdy i wycieczki. Turysta za nic nie płaci. Połowę zarobku kolejnego gospodarza dostanie jednak pośrednik, a z tego co zostanie Rząd zabierze przynajmniej połowę.

Co ciekawe, w przypadku upraw trzciny cukrowej Rząd zabiera 100%, farmerom płacąc w butelkach wyprodukowanego z niej rumu, a w przypadku liści tytoniu, 90 do 99%. 

 

Mieszkańcy Kuby nie chodzą głodni, ale aby kupić potrzebne produkty muszą się nakombinować. Tu liczą się znajomości i układy.

Niektórzy lokalsi zaczepiają turystów na ulicy prosząc o trudno dostępne specjalistyczne leki, mydło, szampon, a nawet używane ubrania. Brakuje nawet papieru toaletowego. W muzeach czy restauracjach turystom jest on często wydzielany w listkach .

Z drugiej jednak strony na ulicach zobaczymy Kubańczyków ze smartphone'ami , korzystających z najnowszych aplikacji.  Internet też pojawia się już powoli w miejscach publicznych. Na głównych placach powstają strefy wifi, do których można się zalogować dzięki specjalnej karcie zdrapce.

Samochody i dobra "luksusowe" mogą kupić jednak tylko dyplomaci, Rząd i wojsko. W miarę nowy, zachodni samochód to koszt około 80-100 tysięcy usd w gotówce! Kubańczycy skazani są więc na stare amerykańskie i rosyjskie pojazdy. Ale nawet o części do nich jest tu trudno.

Mimo biedy na Kubie nie ma jednak faweli, bezdomnych, czy wysokiego bezrobocia. Państwo zapewnia bezpłatną edukację, opiekę chorym i osobom starszym. Nie ma tu także wysokiej przestępczości.

 Na pytanie " Jak żyje się na Kubie, zwłaszcza po śmierci Fidela",  Kubańczycy odpowiadają "Dobrze, nic się nie zmieniło. To znaczy, otwarto granicę, możemy wyjeżdżać. Tylko nikogo na to nie stać...  "

 

Kubańczyka portret własny

 

Wśród mieszkańców Kuby najwięcej jest osób ciemnoskórych i mulatów, ale spotkamy też białych potomków Hiszpanów. Co ważne, nikogo się tu nie dyskryminuje.  W tłumie Kubańczyków dostrzec można nawet jasne, piegowate twarze z rudą czupryną. 

 

Mieszkańcy wyspy dużo czasu spędzają na zewnątrz, często siedząc wprost na ulicy, obserwując życie miejskie i plotkując z sąsiadami. Z pracy wychodzą wcześnie. W urzędach, bankach, sklepikach petentów obsługują nieśpiesznie. Płaci się tu za godzinę, nie za wyrobione cele.

Po pracy siłą rzeczy nie biegną do centrum handlowego czy multipleksu oddawać się konsumpcji. Mają czas dla siebie i rodziny. 

Staruszkowie bujają się w fotelach. Dzieciaki grają w piłkę lub w , być może na poczekaniu wymyśloną,  grę przypominającą baseball (tyle, że bez pałek i łapaczy).  Nieopodal mężczyźni z wypiekami na twarzy, wśród bojowych okrzyków widzów, grają w domino. 

 

 

Życie toczy się na ulicy.  Nieśpiesznie. "Tranquilo" (spokojnie), jak mówią Kubańczycy.

Młodzi zwracają na siebie uwagę zachodnimi strojami. Dziewczyny ubrane są, jak na nasze standardy, wyzywająco. Dziurawe kabaretki, mikro spódniczki, bluzki ledwo dopinające się na obfitych biustach. Przezrocza, koronki, zadziorne sznurowania na dekolcie. Gołe brzuchy i nogi, niezależnie od noszonego rozmiaru. Fałdy nie są powodem do wstydu, a ubranie ma opinać i odsłaniać. Tutaj nikt jednak nie powie "jak tyś się ubrała". To lokalny kanon piękna.

Wyspa żyje muzyką. Parę nutek i starszej pani już chodzi noga, młody chłopak kręci bioderkami, a kelnerki, za plecami udających, że nic nie widzą gości, zaczynają wić się zmysłowo . Pierwsze dźwięki i bujne kształty kołyszą się w takt. Żaden Kubańczyk nie przejdzie obojętnie.  Młodzież wybiega ze szkoły, włącza niesione pod pachą małe radia, i już cała grupa robi wdzięczne kroczki i obroty. Salsa płynie tu we krwi.

 

 

Zobacz więcej kubańskich portretów:

 

 

Kuba ludzie