Antigua – porzucona stolica

Antigua. Kolonialna perła Gwatemali

 

Antigua to prawdziwe "must see" Gwatemali. Wśród latynoskich miast, które do tej pory widzieliśmy, zajmuje niepodzielnie pierwsze miejsce. Paradoksalnie, od zeszpecenia Antiguę uratowały niszczycielskie trzęsienia ziemi, które kilkakrotnie nawiedzając miasto spowodowały przeniesienie stolicy w inne miejsce. Choć zrujnowana i opuszczona, Antigua przetrwała zachowując niepowtarzalny klimat czasów kolonialnych. Z biegiem lat miasto zostało częściowo odbudowane i objęte ochroną gwarantującą zachowanie jej wyjątkowego charakteru.
W miasteczku znajdziemy aż 26 kościołów i dawnych konwentów, większość w stanie lepiej lub gorzej zachowanej ruiny. Raj na ziemi dla miłośników XVII i XVIII- wiecznej architektury sakralnej. Żeby zwiedzić wszystkie romantyczne ruiny z ich ogrodami, można by spędzić w Antigle cały tydzień.

Antigua

image

Antigua

 

Brukowane uliczki, parterowa zabudowa i niewielki rozmiar miasta, sprawiają, że wszystko wydaje się tu na ludzką miarę. Wszędzie można dojść pieszo, a centrum usiane jest knajpkami oferującymi europejskie jedzenie, co stanowi miłą odmianę po tygodniach tortilli, fasolki i smażonego kurczaka.

Antigua

 

Antigua, podobnie jak jezioro Atitlan, otoczona jest trzema wulkanami. Fuego jest bardzo aktywny, co kilkadziesiąt minut wyrzuca wysoko kłęby dymu i popiołów. Na pozostałe, uśpione Acatenango i wygasłą Agua, można się wspinać. Niedaleko jest też do najpopularniejszego w Gwatemali wulkanu Pacaya.

 

Pacaya. Turystyczny deptak i przygoda z policją

Pacaya jest aktywna,więc na szczyt się nie wchodzi, a wierzchołek można podziwiać z bezpiecznej odległości. Z Antiguy na Pacayę codziennie jeżdżą zorganizowane wycieczki. Zabierają dzielnego turystę spod drzwi hotelu i wysadzają pod wejściem na wulkan. Potem już tylko godzinka spaceru albo, dla mniej wytrwałych, przejażdżka koniem i możemy czuć sie dumnymi zdobywcami wulkanu.
My mając wstręt do zorganizowanej formy turystyki postanowiliśmy dotrzeć do wulkanu samodzielnie, choć ostrzegano nas, że nie jest to łatwe.
No i nie było. Żeby dostać się do parku musieliśmy skorzystać z czterech chickenbusów i choć jak zawsze sprawnie przerzucano nas z jednego do drugiego, to podróż i tak zajęła nam trzy godziny. Biorąc pod uwagę, że Pacaya leży jedynie 45km od miasta, a podróż mikrobusem z agencji turystycznej zajmuje około godziny, mocno nie doszacowaliśmy możliwości lokalnego transportu. W rezultacie pod wulkanem byliśmy późnym popołudniem.

Choć droga pod szczyt jest bardzo prosta i dobrze oznaczona, do parku można wejść tylko z przewodnikiem ( za którego trzeba oczywiście dodatkowo zapłacić). Nam na szczęście udało się, podpiąć pod jedną z ostatnich zorganizowanych grup, która udawała się na Pacayę. Dzięki uprzejmości jej przewodnika nie musieliśmy ponosić dodatkowych kosztów. Tym sposobem po krótkim spacerze mogliśmy podziwiać najbardziej popularny wulkan w Gwatemali, który.... jak się niestety okazało nie zrobił na nas większego wrażenia, w szczególności po wcześniejszej wizycie na Santa Marii. Owszem, ze stożka ciągle wydobywa sie dym, a zastygła lawa w niektórych miejscach jest wciąż ciepła, ale jakoś nie odczuwa się drzemiącej w nim potęgi.

Pacaya

Słońce powoli zachodziło, a my idąc pod górę zastanawialiśmy się czy uda nam się jeszcze złapać jakiś transport powrotny. Mieliśmy cichą nadzieję, że może wrócimy mikrobusem z grupą, do której dołączyliśmy. Niestety mimo dobrej woli przewodnika, mikrobus okazał się pełny, a agencja turystyczna nie zgodziła się żebyśmy jechali na stojąco. Pozostał powrót chickenbusami.

Od przewodnika dowiedzieliśmy się, że ostatni odjeżdża spod parku za 40 minut. Pożegnaliśmy się zatem i puściliśmy biegiem w dół. Na dole byliśmy na szczęście trochę przed czasem i pod wpływem impulsu zamiast czekać na zmaterializowanie się autobusu, zamachaliśmy na nadjeżdżającego pickupa. Po chwili jechaliśmy już w dół na ułożonych na pace workach pełnych świeżo zebranej kawy, podziwiając ostatnie promienie zachodzącego słońca. Kierowca półciężarówki wyrzucił nas na przystanku i tu spotkała nas niemiła niespodzianka. Zagadnięty człowiek z pełną stanowczością stwierdził, że ostatni autobus już odiechał, a następny przyjedzie dopiero rano. Mocno przygnębieni, postanowiliśmy spróbować złapać kolejnego stopa, który zabrałby nas na główną drogę łączącą Gwatemalę z Escuintlą, gdzie mieliśmy się przesiąść do Antiguy. Ponieważ było już ciemno jazda autostopem nie bardzo nam się uśmiechała, ale ku naszej radości trafił nam się najbezpieczniejszy transport jaki mogliśmy sobie w tej sytuacji wymarzyć. Przed nami zatrzymał się pickup, ale tym razem zamiast kawy na pace miał czterech uzbrojonych w długą broń funkcjonariuszy policji. Czterech kolejnych przyglądało nam się ze zdziwieniem ze środka auta.

Jeden z policjantów odstąpił mi swoje miejsce w szoferce, a Łukasz wskoczył na pakę i ruszyliśmy w dół. Podczas gdy Łukasz próbował bardzo łamaną hiszpańszczyzną nawiązać przyjazne stosunki z mundurowymi, ja tłumaczyłam się dowódcy patrolu z zaistniałej sytuacji.

- Co tu robicie? - spytał
- Byliśmy na Pacayi i uciekł nam autobus powrotny, a musimy się dostać do Antiguy
Policjant za kierownicą wydał się wyraźnie zaniepokojony. Do kolegi obok rzucił - dzwoń do policji turystycznej.
Zanim zdążyłam się zorientować już połączyli się z przełożonym:
- Szefie, mamy tu taką parę turystów. Zostali zostawieni..... - tu przerwało połączenie, a ja pobłogosławiłam słaby zasięg telefonii komórkowej w górach.
Zdążyłam szybko zapytać:
- Ale o co chodzi? Nie ma potrzeby nikogo niepokoić. Nikt nas nie zostawił.
- Przecież o was zapomnieli - sprzeciwił się kierowca.
- Nikt nas nie zostawił. Przyjechaliśmy lokalnym autobusem i nie zdążyliśmy na powrotny.
Nastała chwila konsternacji. Policjant zdawał się rozważać prawdopodobieństwo jakoby biali turyści przyjechali na wulkan sami lokalnym transportem. Widocznie wydało mu się to mało prawdopodobne, ale nie całkiem nierealne, bo po chwili odparł:
- W takim razie musimy was odwieźć na autobus jadący do Escuintli. Tu może być niebezpiecznie.
Odetchnęłam, że zaniechano dochodzenia.
Policjanci, nieco już rozluźnieni, zagadnęli skąd jesteśmy.
- Z Polski.
W odpowiedzi w powietrzu zawisł znak zapytania.

- Ze środkowej Europy - poprawiłam się szybko.
Nadal cisza.
- Z kraju Jana Pawła II - zaryzykowałam
Twarze policjantów rozpromienił wyraz zrozumienia, na dźwięk dobrze znanego imienia.
- Aaaaaa.....To w Polsce też mówicie po hiszpańsku?
Tym razem ja zaniemówiłam.

Po krótkiej wymianie uprzejmości, policjanci poinformowali, że osobiście zapakują nas do właściwego autobusu i przykażą kierowcy gdzie ma nas wysadzić. Nie oponowaliśmy.
Na pożeganie zostaliśmy poinstruowani, że w Escuintli mamy się zgłosić do napotkanego policjanta żeby również dopilnował abyśmy nie pomylili busów.

Gdy już szczęśliwie zostaliśmy zapakowani do właściwego chickenbusa pozostało tylko pytanie czy zdążymy na autobus z Escuintli do Antiguy. Na szczęście podróż powrotna przebiegała znacznie szybciej i po godzinnej jeździe siedzieliśmy już upchnięci w busie do domu, tym razem nie angażując już mundurowych.

Podsumowując...do wątpliwej przyjemności ponad pięciu godzin jazdy i obaw czy w ogóle uda nam się wrócić, należy dodać oszczędność około 40Q na osobę w stosunku do wycieczki zorganizowanej i to tylko dlatego, że nie musieliśmy płacić za przewodnika i dwa razy skorzystaliśmy z podwózki stopem. Gdyby nie to, do całej wycieczki moglibyśmy nawet dołożyć. Tym sposobem dowiedzieliśmy się jak w Gwatemali nie oszczędzać 🙂

Antigua

 

Wspinaczka na wulkan Agua

Agua (3776 m n.p.m.) była naszym pożegnalnym wulkanem w Gwatemali. Położona tuż nad miastem, stanowiła idealny cel jednodniowej wycieczki. Do niedawna wejście na szczyt było bezpłatne, jednak w związku z ponoć powtarzającymi się napadami, na dolnym odcinku szlaku wprowadzona została eskorta turystów. Obecnie przed wejściem należy uiścić 40Q opłaty w lokalnym biurze turystycznym w Santa Maria de Jesus. W zamian dostajemy "towarzysza" mniej więcej do połowy drogi, który dba o to żeby nic nam się nie stało. Jeśli chcemy towarzystwa przewodnika do samego szczytu trzeba zapłacić około 170Q. Jest to jednak wydatek zupełnie zbędny bo droga na szczyt jest dobrze oznaczona, a animuszu dodają specjalne znaki na trasie.

image

Tak jak na większość wulkanów, na których bylismy także na Aguę niezawodnie wiedzie szlak porozrzucanych śmieci.
Miejscowi w weekendy bardzo chętnie nocują w kalderze. Jak dowiedzieliśmy się od naszego towarzysza, dzień wcześniej na szczyt weszło około 300 osób i chyba większość z nich spotkaliśmy schodzących po nocy podczas naszego podejścia.
Korona kaldery jest mocno zeszpecona przez zainstalowane tam anteny i ogólnie panujący tam "centralnoamerykanski nieład". Pomiędzy antenami i ich resztkami na wierzchołku Aguy można sie natknąć na wrak śmigłowca. Został on pozostawiony jako dowód cudu. Maszyna rozbiła się na wulkanie i pomimo bardzo poważnych uszkodzeń, nikomu z obecnych na pokładzie nic się nie stało.

image

Mimo strasznego "bałaganu" na szczycie, nagrodą za pięciogodzinną wspinaczkę są przepiękne widoki na Antiguę i otaczające ją wulkany: Acatenango i Fuego, który pożegnał nas niezwykle silną erupcją. Ze szczytu można tez zobaczyć Pacayę... nam jednak widok przesłoniły chmury.

image