Galapagos – na lądzie i w wodzie

- Cholera, brzydko tu.... Właśnie zaczęliśmy naszą wymarzoną wizytę na Galapagos i pierwsze wrażenie nie wypadło najlepiej.
- Spokojnie... mówią, że coś tu jednak żyje....

Baltra, na której wylądowaliśmy chwilę temu, przywitała nas dość pustynnym krajobrazem. Czerwona ziemia, torchę traw, kilka rachitycznych roślin i jeden ewidentnie znudzony życiem ptak nie wyglądały wesoło biorąc pod uwagę wydane przed momentem 100 USD na bilet wstępu do Parku. Wyspy słyną jednak z bardzo bogatego ekosystemu, dalej mogło być już zatem tylko lepiej.

To lepiej zaczęło się już w Puerto Ayores, stolicy archipelagu. Całe szczęście, że autobus dość szybko przewiózł nas przez miasto na nadmorski bulwar oszczędzając dłuższego oglądania "nieturystycznych" rejonów osady. Jednak gdy tylko wysiedliśmy z autobusu złe wrażenie od razu uleciało z pamięci, a to za sprawą wylegującego się na ławce lwa morskiego.

image

Od tej pory przez najbliższe osiem dni mieliśmy podziwiać nieprawdopodobnie wielkie żółwie (te lądowe i morskie), smokopodobne morskie iguany, figlarne lwy morskie i zabawne głuptaki.
Mnogość i niesamowitość tutejszej fauny przeszła nasze wyobrażenia. Niewiele jest wszakże miejsc na ziemi gdzie czekając na prom możemy dzielić ławkę z uchatką, ruch kołowy jest dostosowany do zwyczajów wielkich, leniwych jaszczurów, a zderzenie z żółwiem grozi poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Co najlepsze, zwierzęta traktują tu ludzi co najwyżej jak natrętnych paparazzi. Ale po kolei...

Zwiedzanie Santa Cruz, największej wyspy archipelagu, rozpoczęliśmy od.... miejskiego portu. Pomosty przeznaczone do cumowania łódek okupowane byly przez wylegujące się stada uchatek, a pobliskie kamienie zajęły morskie iguany. Wielkie, czarne jaszczury wyglądały jakby jeszcze chwilę temu biegały w towarzystwie dinozaurów.

image

Pomiędzy iguanami leniwie spacerowały niezwykłe czerwone kraby raz po raz walcząc między sobą o wygodniejsze miejsce.

image

Co chwilę dał się słyszeć pomruk niezadowolenia gdy zbyt natrętny turysta przesłonił wylegującej się uchatce słońce. Poza tymi drobnymi incydentami ludzie byli zwierzakom zupełnie obojętni.

Obowiązkowym punktem wizyty na Galapagos jest Charles Darwin Reaserch Center czyli ochronka dla wielkich żółwi. To główny ośrodek na wyspach gdzie próbuje się odtworzyć populację żółwi słoniowych, które w ubiegłych wiekach zostały prawie wszystkie zeżarte przez piratów, wieorybników i mieszkańców archipelagu. Dodatkowa trudność w odtworzeniu populacji polega na tym, że żółwi z poszczególnych wysp nie można ze sobą wymieszać żeby zachować czystość podgatunków. Na każdej bowiem wyspie wykształcił się inny podgatunek żółwia słoniowego. Niestety sześciu z szesnastu nie udało się uratować. Najbardziej znany mieszkaniec stacji, Samotny George, niestety również nie doczekał naszej wizyty, zszedł z tego świata w 2012 roku. W stacji możemy też spotkać rzadkie iguany lądowe. Żółtopomarańczowe jaszczury wydają się zupełnie niezainteresowane otaczającym je światem, a ich aktywność sprowadza się głównie do leżenia plackiem i łypania oczami.

image

Pierwszego żółwia morskiego spotkaliśmy w wodach otaczających Tintoreras, niewielkie wysepki tuż przy brzegu Izabeli. Żółwie morskie widywaliśmy już kilkakrotnie wcześniej, ale te z Galapagos są naprawdę olbrzymie. Tego dnia i później widzieliśmy osobniki sporo przekraczające metr długości, a i te mniejsze do małych nie należały.

image

Mimo fatalnej widoczności pod wodą Tintoreras sprawiło nam jeszcze jedną frajdę. Tego dnia bezkonkurencyjne były małe pingwiny równikowe (Galapagos penguin). Niezdarne na lądzie, na powierzchni przypominające pomalowane na czarno gumowe kaczki, pod wodą zmieniały się w istne pociski poruszające się z nieprawdopodobną wręcz szybkością.

Na Izabeli mieliśmy również okazję popływać z morskimi iguanami. Iguana pływa podobnie do krokodyli, ale ze względu na swą "smokowatość" bardziej przypomina Obcego i jego wyczyny w zalanych pomieszczeniach stacji kosmicznej. Podejrzewamy nawet, że twórcy filmu wzorowali się na jaszczurach z Galapagos. Podobnie jak inne zwierzęta iguany niewiele robiły sobie z obecności widzów. Co najwyżej zniesmaczone nadmiernym hałasem wybierały się w bardziej zaciszne okolice. Trzy szybkie ruchy ogonem i tyle jaszczura widzieli. Morskie iguany z Galapagos to jedyne "jaszczurki" na świecie, które żywią się pod wodą. Nurkują, przyczepiają się pazurami do upatrzonego kamienia i skubią glony. Widok jest dosyć absurdalny gdy snurklując z kolorowymi rybkami nagle trafiamy na obżerającego się Obcego 🙂


Głównym powodem naszej wizyty na Izabeli były jednak Los Tuneles, zalane morską wodą lawowe mosty i tunele. Długo zastanawialiśmy się czy przy słabej pogodzie i kiepskiej widoczności pod wodą jest sens wydawać 80$ na głowę na wycieczkę. Zastanawialiśmy się tak intensywnie, że pierwszego dnia nie zdecydowaliśmy sie wybrać, drugiego dnia jak już zdecydowaliśmy, że jedziemy, nie było wolnych miejsc na łódkach. Popłynęliśmy dopiero dnia trzeciego. Tym razem marudzenie opłaciło się bo wstrzeliliśmy się idealnie w kilka słonecznych godzin, a i widoczność w wodzie była znakomita.

image

Po kilkudziesięciu minutach podziwiania "tuneli" z powierzchni i sesji fotograficznej stada głuptaków o zabawnych niebieskich stopach, wskoczyliśmy do wody. Ponad pół godziny cieszyliśmy się z towarzystwa kolorowych rybek i zabawy w przepływanie pod kamiennymi mostami. Z głównych "punktów programu" nie zobaczyliśmy jednak wiele, jednego konika morskiego i pingwina. Nielot nakryty podczas odpoczynku na jednym z kamieni w mig stał sie obiektem zainteresowania, a popularności mogłaby pozazdrościć mu niejedna gwiazda. Sesję fotograficzną przerwał nieznoszący sprzeciwu głos przewodnika:
Amigos, płynie następna grupa, podzielcie się z nią pingwinem 🙂

image

Po tunelach łódka zatrzymała się jeszcze raz na kolejne poszukiwania żółwi i rekinów. Tym razem pomimo słabej w tym miejscu widoczności żółwie dopisały. Niestety rekinów znowu nie udało się zastać. Trochę zmartwieni tym faktem wróciliśmy na wyspę. Nieobecność drapieżników miały nam jednak z nawiązką wynagrodzić kolejne dni.

Na lądzie czekały na nas również wielkie atrakcje i to wielkie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wybierając się na przejażdżkę do Muro de las Lagrimas, pozostałości dawnej kolonii karnej, wkroczyliśmy na teren wolnożyjących żółwi słoniowych. Mimo, że nie spotkamy tu największych osobnikow, to te napotkane i tak zrobiły na nas wrażenie. Ogromne "kamienie" pasły się spokojnie nieopodal ścieżki. Spotkanie rozpędzonego roweru z taką przeszkodą niechybnie skończyło by się nieprzyjemnie dla rowerzysty, żółwiowi raczej nie wyrządzając szkody, a trzeba wspomnieć, że zwierzaki raz po raz przekraczają drogę robiąc to, nomen omen w żółwim tempie. Stąd też powszechne ostrzeżenia, że szybka jazda nie jest tu wskazana.

image

Na wyspie jest też ochronka i wylęgarnia kolosów. Odwiedzając to miejsce aż trudno uwierzyć, że olbrzymie gady zaczynają swoje życie jako mniej więcej dziesięciocentymetrowe żółwiki. Przez około dwa lata "noworodki" żyją zamknięte w czymś w rodzaju woliery, która chroni je przed drapieżnikami i.... szczurami. Gdy podrosną i ich skorupa stwardnieje przeprowadzają się na wybieg, skąd po kilku latach są wypuszczane na wolność. Są już wtedy na tyle duże, że poza człowiekiem nic im na wyspach nie zagraża.

"Jeśli mielibyście pojechać tylko na jedną wycieczkę na Galapagos i wydać na nią wszystkie pieniądze, pojedźcie na Kickers Rock" - Słyszeliśmy to w każdej odwiedzanej agencji. Chwilę po przybyciu na San Cristobal zajęliśmy się zatem orgnizowaniem wycieczki na słynnego Śpiącego Lwa (Leon Dormido).

image

Udało nam się wyszukać agencję, która oferowała dwukrotny snurkling przy skale i wycieczkę na dwie plaże na koniec. Następnego dnia na łódce okazało się, że w programie mamy jednak tylko jeden snurkling. Po dłuższej dyskusji z kapitanem stanęło ostatecznie na tym, że do wody możemy wejść tylko raz ( bo na więcej park nie pozwala). My ze swojej strony zadeklarowaliśmy zatem, że będziemy wszystko bardzo długo i dokładnie oglądać. A oglądać jest naprawdę co.

Najpierw popłynęliśmy do płytkiego kanału pomiędzy dwoma wystającymi z wody skałami. Już na początku przywitały nas ławice kolorowych rybek, olbrzymich papugoryb skubiących skały, i najeżek. Pierwszy raz w życiu spotkaliśmy te ryby w ławicy, której na dodatek sporą część stanowiło przedszkole. Chwilę później przy dnie kanału rozpoznaliśmy charakterystyczne sylwetki... Są! Całe stado white tip shark'ów kłębiło sie piętnaście metrów pod nami.

image

Mimo, że zapewniono nas, że rekiny mają tu wystarczająco pożywienia żeby nie okazywać ludziom żadnego zainteresowania, co chwilę nerwowo zerkaliśmy w ich kierunku żeby upewnić się, że faktycznie nie stanowimy miłego urozmaicenia menu.

Nagle, przemknęło koło nas kilka olbrzymich uchatek. Pojawiły się niewiadomo skąd i zgrabnie wymijając ludzi pomknęły do wylotu kanału. Przez następną godzinę powolutku opływaliśmy skałę wgapiając się w bezkresną, błękitną toń. Co chwila wyłaniały się z niej jakby zawieszone w próżni sylwetki żółwi, nieraz całych rodzin. Przy dwudziestym przestaliśmy je liczyć. Ogromne ławice ryb jakby zaciekawione naszą obecnością, a to podpływały na wyciągnięcie dłoni, to znów rozpraszały się wokół nas, by następnie zebrać się razem w zupełnie innym miejscu i zanurkować w głębiny.

image

Po cichu liczyliśmy, że uda się spełnić jedno z naszych marzeń i spotkamy, odwiedzające czasem te okolice, manty. Niestety ani one, ani goszczące tu czasami rekiny młoty nie zaszczyciły nas swoją obecnością.

Wizyta na dwóch lokalnych plażach na San Cristobal dostarczyła nam kolejnych niezapomnianych wrażeń. Tym razem dzięki lwom morskim, wbrew groźnej nazwie przesympatycznym i dość towarzyskim (przynajmniej na Galapagos ) zwierzakom. Szczególnie gdy mamy szczęście i w wodzie spotkamy ciekawskiego malucha. Pod czujnym okiem matki, pływającej w okolicy foczka zafundowała nam pokaz podwodnej akrobacji usilnie goniąc za wodorostem, który sama sobie "podrzucała w wodzie". Wyglądało to jakby podwodny kociak uganiał się za kłębkiem podwodnej wełny.

image

Poźniej, gdy już wodorost się znudził, zainteresowanie wzbudziła trzymana przez nas kamera. Jako, że trącanie nosem nie spowodowało widać pożądanego przez foczkę efektu postanowiła ona sprawdzić jak ten dziwny obiekt smakuje. Na szczęście obudowa do GoPro jest faktycznie mocna i producent może sobie dopisać w specyfikacji odporność na foki. Chwilę jeszcze pokręciliśmy się razem w wodzie i po chwili obie foki odpłynęły.


 

Kolejne spotkanie z lwami morskimi przyprawiło nas o dreszczyk emocji. Tym razem żeby dostać się do wody najpierw trzeba było utorować sobie drogę pomiędzy zwierzakami, które tłumnie zajęły pomost prowadzący do wody.

image

 Gdy już udało nam się do niej dostać spotkaliśmy dwa dorosłe, pokaźnych rozmiarów osobniki. Tym razem jednak odnieśliśmy wrażenie, że nie do końca są one zadowolone z naszej obecności. Ewidentnie nie podobało im się jak zbliżaliśmy się do jednej ze skalnych grotek. Jak tylko podpływaliśmy za blisko obie foki nerwowo zaczynały pływać wokół nas z nieprawdopodobną wręcz szybkością. Dość powiedzieć, że nie byliśmy w stanie obracać się na tyle szybko żeby ciągle mieć zwierzęta przed oczami. Nie mieliśmy również wątpliwości, że gdyby tylko chciały mogłyby nas niepostrzeżenie ugryźć w tyłek i w mig się ulotnić. Na szczęście gdy tylko oddaliliśmy się od wejścia do groty foki stały sie zdecydowanie spokojniejsze, dalej jednak trzymały nas na oku. Ten drobny incydent w żaden sposób nie popsuł nam jednak relacji z lokalną foczą społecznością.

image