Droga do szczęścia. Co po nas zostaje?

Miałam dziś pisać o transporcie w Ameryce Południowej, ale od pewnego czasu zupełnie inne myśli zaprzątały moją głowę. Szukając odpowiedzi na nurtujące mnie pytania obejrzałam wczoraj film Human, który nie tylko nie odpowiedział na wątpliwości, ale jeszcze je pomnożył. Siedziałam więc na ławce w parku i przyglądałam się ludziom. Byli dla mnie anonimowi, ale rozmyślałam o tym kim są i co jest dla nich ważne. Myśląc o nich, myślałam też o sobie i swoich bliskich bo przecież, mimo przekonania o własnej wyjątkowości, wszyscy jesteśmy do siebie podobni.

Szukamy akceptacji i miłości, pragniemy dostatku, zdrowia i towarzystwa bliźnich. Niezależnie od przekonań i wyznawanej religii*, boimy się niedołężności, starości, samotności i śmierci. Banalne? Kierujemy się prostymi odruchami i nie ma w tym chyba nic wstydliwego.

Ale co tak naprawdę czyni nasze życie szczęśliwym? Wielu z Was powie pewnie rodzina, przyjaciele, pasja. Praca, dodadzą niektórzy. I to wszystko prawda, ale ilu z nas mając to wszystko i wiele więcej, wciąż czuje ten nieuchwytny niepokój i nadal zadaje sobie to pytanie? Problemy pierwszego świata powie wielu. Ilu uśmiechniętych, szczęśliwych ludzi widzieliśmy w naszej podróży. Żyli w zapadłych wioskach, ale jeśli tylko mieli dach nad głową, a rodzinę przy boku, byli zadowoleni. No dobrze, oczywiście upraszczam. Bardzo ważne było zdrowie i praca, jedzenie i możliwość posłania dzieci do szkoły. Słońce i dobre zbiory. I ... niewiele więcej.

A my? Mamy co jeść, gdzie spać, jesteśmy zdrowi, bezpieczni i ... narzekamy. Mamy zapewnione pierwsze potrzeby z piramidy Maslowa, może nawet odnieśliśmy jakiś sukces i dbamy o swój rozwój, ale wciąż chcemy więcej.

Co więc stanowi o szczęściu? 

Możecie się zgodzić lub nie, ale dla mnie jest to ... cel. Jakiś większy cel, do którego dążymy aby, gdy dużym nakładem sił i środków zrealizujemy marzenie, wynaleźć kolejny. Ważne jest by móc do czegoś dążyć, nie stracić z oczu tego co dla nas ważne i mieć satysfakcję gdy się tego dokona. Te mniejsze i większe cele dają nam poczucie sensu, wrażenie, że robimy coś ważnego.

Piękne i potrzebne, ale jak sama nazwa wskazuje to tylko wrażenie, poczucie. I tu pora zastanowić się nad tym, co spychamy najczęściej na dno naszej podświadomości bo to trudne, nieprzyjemne i nie daje prostych odpowiedzi.

Tu pojawia się pytanie, co po nas zostanie?

Human2

Pamięć jest ulotna. Zatrzymujemy w sercu naszych rodziców, często dziadków, o nas pamiętać będą dzieci. Nie będziemy już istnieć w świadomości ich rówieśników i kolejnych pokoleń. Nie chodzi jednak o megalomańskie zapędy, o "wieczność" zapewnioną przez sławę i bogactwo. Chociaż łechcą miło nasze ego, większości z nas nie będą dane i nie o taką pamięć nam tu przecież chodzi. Więc co zrobić aby pamięć o nas przetrwała, nadając naszym codziennym zmaganiom jakiś większy, chodź w kontekście tysięcy pokoleń i trwania Ziemi, symboliczny sens?

Dokonać przełomowego odkrycia? Dane nielicznym. Poświęcić swoje życie chorym i potrzebującym? Wspaniałe, ale niewielu potrafi. Zostać lekarzem, górskim ratownikiem, kompozytorem, sędzią? Utylitaryzm w czystej formie, ale użyteczność społeczna na dużą skalę to jedyny pozytywny sposób jaki przychodzi mi do głowy.  Co pozostaje 99. procentom ludzkości, którym brak wielkiego talentu, pomysłu, odwagi, czy poświęcenia? Czy wystarczą drobne uczynki, twórczość, wolontariat?

Z tym pytaniem zostawiam Was. Jeśli dotrwaliście do końca tego tekstu, możecie być z siebie dumni. A jeśli nasuwają Wam się jakieś odpowiedzi, piszcie śmiało. Chętnie poznam Wasze przemyślenia 🙂

 

 

* może poza wiarą w reinkarnację 🙂