Australijskie Święta

Najtrudniej zawsze jest w Święta. Niby jest się w pięknych miejscach, niby wiele przygód za i przed nami, ale Boże Narodzenie daleko od domu i bliskich rzadko kiedy nastraja optymistycznie. Los potrafi jednak być bardzo przewrotny. Jeszcze dwa tygodnie przed przelotem z Nowej Zelandii do Australii zastanawialiśmy się co ze sobą zrobimy w najdroższym mieście jednego z najdroższych krajów świata, w najdroższym z możliwych okresie. Zaproszenie jakie dostaliśmy wcześniej od przyjaciółki rodziny zostało odwołane chwilę przed naszym przyjazdem. Wszystkie "tanie" hostele były już dawno zarezerwowane, plan się sypał, a inne możliwości noclegu były właściwie poza naszym zasięgiem. Jedyne co pozostało to idiotycznie drogi w tym okresie kemping na jednej z miejskich wysp, który właściwie już mieliśmy rezerwować. O tym jak spędzimy Święta i Wigilię woleliśmy nawet nie myśleć.

Z pomocą przyszedł zbieg okoliczności, a właściwie cała seria zbiegów, która ilekroć o tym myślimy, właściwie nie miała prawa się zdarzyć.

- Pamiętasz Janka z którym pracowałaś? Zdaje się, że właśnie przeprowadza się do Sydney, odezwij się do niego - wiadomość na Facebooku przyszła od zupełnie obcej nam osoby. Na jednym z forów podróżniczych zadaliśmy pytanie czy ktoś zna może kogoś w Sydney szukającego "towarzystwa" na święta lub Sylwestra, a dostaliśmy taką nowinę 🙂

Odezwaliśmy się nieśmiało, pamiętając że nie każdy jest takim jak my wygłodniałym rodaków włóczykijem, pragnącym towarzystwa na drugim końcu świata.

- No tak, przenosimy się, właśnie szukamy mieszkania. Odezwę się jak coś będę wiedział - krótka wymiana maili dawała nadzieję na spotkanie ze znajomymi na antypodach.

Czas płynął, a termin wylotu zbliżał się nieubłaganie. Noclegu dalej nie mieliśmy, starając się znaleźć coś na Couchsurfingu, bo wizja spędzania Świąt w namiocie w centrum miasta wydała nam się wybitnie mało pociągająca, a tu niespodziewanie przyszedł mail z Australii.

- Mamy mieszkanie, możecie zatrzymać się u nas na Święta, co najwyżej będziecie sobie musieli kanapę złożyć jak nie zdążymy... - napisał Janek.

Zdążyli! 🙂 Kanapa była złożona, stała w oddzielnym pokoju, a my dziękując Beacie i Jankowi mieliśmy wrażenie, że złapaliśmy Pana Boga za palec. Święta z rodakami i własne łóżko to więcej niż mogliśmy sobie wymarzyć 🙂 Po prezentacji widoku z okna i tarasu dachowego szybko doszliśmy do wniosku że Pan Bóg został podchwycony nie za palec lecz za całą nogę.... a może nawet i dwie.
Przed nami rozpościerała się najeżona wieżowcami panorama centrum biznesowego Sydney. Na pierwszym planie zieleniły się ogrody botaniczne, a po prawej stronie w słońcu błyszczał gmach opery. Nieco z tyłu potężna konstrukcja Harbour Bridge spinała brzegi zatoki.

image

Wigilia planowana była na tarasie, ale tuż przed Wigilią nastąpiła mała zmiana planów.

- Odezwała się do mnie dziewczyna, też Polka, z którą widziałam się ostatnio na piwie i zaprosiła nas wszystkich na Wigilię... Co o tym myślicie? - Beata, tak jak my wszyscy w pierwszej chwili nie była pewna czy wspólna Wigilia z dopiero co poznaną osobą to dobry pomysł - W ogóle to zabawna historia, bo z Anią poznałyśmy się przez moją koleżankę z pracy która zgadała nas na Facebooku.

Jak się chwilę później okazało była to ta sama osoba, nasz Dobry Duch, dzięki której właśnie siedzieliśmy z Jankiem i Beatą przy jednym stole.

Po krótkiej debacie uznaliśmy, że z takiego zbiegu okoliczności grzechem było by nie skorzystać i już po chwili robiliśmy listę potraw na wspólną Wigilię.

Ale jak się na taką polsko-australijską (Brett, partner Ani jest Australijczykiem) Wigilię ubrać? U nas sprawa była prosta bo i tak za wiele ciuchów nie mieliśmy. Wygrzebaliśmy zatem to co najlepsze z naszych plecaków i tyle. Znacznie większy zgryz mieli nasi gospodarze. No bo czy w kraju gdzie Święci Mikołajowie jeżdżą w szortach na deskach surfingowych, a na Wigilię robi się grilla z przyjaciółmi, należy się ubrać oficjalnie, czy z odrobiną australijskiego luzu? Nikt z nas też nie przerabiał wcześniej Wigilii w środku upalnego lata. Ostatecznie okazało się, że chyba najwłaściwszy strój dla panów to koszula, szorty i japonki oraz migające rogi renifera. Panie powinny wystąpić w zwiewnych letnich sukienkach, japonkach i, a jakże, rogach renifera. Nie pozbawiony sensu jest też migający na czerwono reniferowy nos:). Zarówno dla pań jak i dla panów dozwolona jest również czapka Świętego Mikołaja.

image

Wigilia była niesamowita, chyba najweselszya w naszym życiu. Polskie tradycje mieszały się z australijskimi zwyczajami. Barszcz z uszkami, poprzedzony chipsami, ryba (nie karp) oczywiście zagryzana krewetkami i kalmarami z przyrządzanego w międzyczasie na balkonie grilla. Do tego wino białe, czerwone lub piwo w zależności od upodobań. Szybko uznaliśmy, że polskie kolędy jednak są zdecydowanie za smutne jak na te tropikalne okoliczności i z głośników popłynęła znacznie weselsza muzyka dobierana przez Bretta. Rozmowom, żartom i śmiechom nie było końca. Dobrych humorów nie popsuł nawet podany na deser marchewkowiec Doroty, w którym podstępnie zrobił się zakalec. Sytuację uratowało na szczęście pyszne ciasto czekoladowe Ani 🙂

Wigilia na antypodach była wspaniała. Wiele dni później, po licznych perypetiach dotarło do nas, że tamtego świątecznego dnia kiedy spotkaliśmy się z nieznajomymi, poznaliśmy wspaniałych przyjaciół.

Australijskich Świąt długo nie zapomnimy 🙂

image