Las conchas II – Na ojczystej ziemi

-Doszły! – informacja otrzymana z Krakowa, wywołała w nas mieszane uczucia. Muszle szczęśliwie dotarły, ale nie wystawiono jeszcze certyfikatów importowych CITES niezbędnych do ich odbioru. Zaczęliśmy obawiać się czy aby celnikom nie przyjdzie do głowy odesłanie przesyłki. - …. Leżą na cle w urzędzie pocztowym w Zabrzu i czekają na odprawę, do której jak wiadomo potrzeba certyfikatów. Powinny być odebrane w ciągu 20 dni.

Muszle zamiast przewidzianych przez pocztę Nikaraguy sześciu tygodni szły niemal trzy miesiące. Widać pozbawione zamieszkujących je ślimaków poruszały się znacznie wolniej. Nie przeszkodziło to jednak Ministerstwu Środowiska nie zdążyć z wystawieniem niezbędnych papierów. Nie spodziewaliśmy się oczywiście, że dostaniemy je w przewidzianym prawem terminie, ale że ten termin zostanie przekroczony ponad dwa razy nie spodziewaliśmy się również.

- A co z tymi kwitami?

- Koresponduję z urzędem, a właściwie kilkoma… sprawa nie jest prosta…. - wyjaśniała familia

- Dobra… dzwoń do celników i powiedz, że się Ministerstwo nie wyrobiło z wydaniem certyfikatów.

Ministerstwo widać nie wyrabiało się nie tylko w tej sprawie, bo celnik nie sprawiał wrażenia zaskoczonego i bez problemu przyobiecał, że muszle spokojnie poczekają na wydanie odpowiednich dokumentów.

 - Witam… Jak tam kwestia certyfikatu dla muszli z Nikaraguy? – kolejny telefon krakowskiej rodziny do ministerstwa rzucił trochę światła na sprawę, bo wysyłane pisma i maile nie przynosiły żadnego skutku.

- Widzi Pani….. zgodę na import musi wydać Rada Ochrony Przyrody przy ministerstwie, a to ciało kolektywne.…  Musimy czekać na ich decyzję…

- A kiedy można się spodziewać załatwienia tej sprawy? Wie Pan, że ministerstwo ma miesiąc na wydanie tych certyfikatów i decyzji. Paczka już leży na urzędzie celnym i może zostać odesłana…

- Wie Pani… Ta paczka bez zgody ministerstwa w ogóle nie powinna była być wysłana - zmięta w ustach uwaga, że gdyby się ministerstwo choć z grubsza trzymało ustalonych przez siebie terminów to certyfikaty i decyzja były by gotowe na długo przed przybyciem muszli, na szczęście zaginęła gdzieś na łączu telefonicznym

- Ta sprawa nie jest trudna… może uda się coś przyspieszyć w Radzie….

Cites

Dwa tygodnie później ciało kolektywne najwyraźniej uznało, że kilka pozbawionych właścicieli muszli szkrzydelnika olbrzymiego nie zagrozi nadmiernie polskiemu ekosystemowi i zezwoliło na ich wjazd do kraju.

- Jest zgoda rady, mam już gotowe certyfikaty…. – tym razem rozmowa z ministerstwem zaczęła się dobrze - … ale jest pewien kłopot…..

Acha… zaczyna się.

- Widzi Pani, certyfikaty eksportowe wystawia się zwyczajowo na pół roku, a te z Nikaraguy były ważne trzy tygodnie…

- I…..

- Daty ważności certyfikatu eksportowego i importowego powinny się zgadzać….  Teraz jest problem, bo certyfikat eksportowy wygasł zanim wystawiliśmy certyfikat importowy i nie mamy pewności czy muszle opuściły Nikarague w okresie obowiązywania certyfikatu eksportowego….. Prawdopodobnie będzie trzeba jeszcze raz uzyskać certyfikaty z Nikaraguy z dobrymi datami.

Tylko spokój może nas uratować.... Wdech, wydech, policzyć do dziesięciu...

Całe szczęście, że urzędnika i rozmawiającą z nim mamę dzieliło kilkaset kilometrów kabla telefonicznego. Odzyskawszy równowagę, spróbowała logicznych argumentów:

- Proszę Pana, to nie jest możliwe! Poza tym Certyfikat Eksportowy jak sama nazwa wskazuje tyczy się eksportu i nie ma, jak mi się wydaje (urzędnika nigdy nie należy przypierać do muru, zapędzony w róg może zacząć kąsać na oślep jak ranne zwierzę, a i tak się nie podda) związku z datą przyjazdu paczki do Polski… Skoro służby celne Nikaraguy na podstawie tego certyfikatu wypuściły paczkę to wszystko powinno być w porządku, jak sądzę.

Rzeczowe argumenty chyba zaczęły trafiać do głowy urzędnika…

- Gdyby Pani miała jakiś dokument potwierdzający kiedy paczka opuściła Nikarague, to mogło by pomóc

- Nie mam ( bo i skąd wziąć coś takiego?) ale na paczce zapewne jest pieczątka, przynajmniej z datą wysyłki….

- No tak, No tak…

Problem z niezgodnością dat nie okazał się widać tak groźny (albo tłumaczenia były wystarczająco dobre), bo już tydzień później udało się wydobyć z ministerstwa informację, że na podstawie certyfikatów zostało wydane pozwolenie na import muszli i czeka tylko na podpis. Trzy tygodnie później dalej czekało….

W połowie czerwca (a muszle wysłaliśmy w lutym, jednocześnie składając wszystkie dokumenty niezbędne do wydania pozwolenia na ich wwóz na teren Polski), po telefonie do urzędu celnego, w końcu coś drgnęło w sprawie przesyłki.

- Jak to nie doszła? Wysłaliśmy paczkę jakieś dwa tygodnie temu.

Urząd celny dobrze zaznajomiony ze sprawą, nie miał żadnych wątpliwości, że problemu się już pozbył – Niech Pani sprawdzi na poczcie

- A tak….. mamy dla Pani przesyłkę, leży tu od tygodnia.

Do faktu, że od tygodnia nikt nie raczył o tym poinformować, pani na poczcie się nie odniosła. Dopiero osobista wycieczka do placówki ujawniła fakt zalegania muszli gdzieś w pocztowych magazynach

- W dokumencie  z urzędu celnego jest napisane, że część zawartości jest uszkodzona. Oczywiście może Pani złożyć reklamację i paczki nie przyjąć……

- O nieeeeee.....! - nie po tym wszystkim.

Gdy już muszle znalazły się w domu na jaw wyszło, że nie miały lekkiej podróży i gdzieniegdzie doznały uszczerbków.

Muszle

Z tego miejsca chcielibyśmy serdecznie podziękować wszystkim osobom, które swoją ciężką pracą i zaangażowaniem przyczyniły się do "szybkiego" załatwienia sprawy 🙂