Utila

Do Utili nie mieliśmy szczęścia od samego początku. Po dwudniowej, wyczerpującej drodze z Suchitoto wybrzeże Hondurasu przywitało nas ulewnymi deszczami. Pogoda była na tyle zła, że odwołany został prom, którym po południu mieliśmy dostać się na wyspę. Utknęliśmy więc w nieciekawej La Ceibie, w której wcale nie mieliśmy ochoty zostawać. Na szczęście następnego dnia pogoda poprawiła się na tyle, że prom zaczął ponownie kursować.

Utila jest mekką nurkową Ameryki Centralnej za sprawą bardzo tanich kursów. Już w porcie na podróżnych czekają przedstawiciele wszystkich dive shopów na wyspie prześcigających się w atrakcyjnych pakietach, z darmowymi noclegami włącznie. I chociaż certyfikowani nurkowie na brak niezłych ofert również nie mogą narzekać, ceny fun dive'ów nie są aż tak atrakcyjne, a rafa tak wyjątkowa aby wybrać się na wyspę tylko dla tych kilku nurkowań. Przynajmniej w porównaniu z bajeczną rafą w Belize.  Koło Utili, poza przepięknym Turtle Harbour położonym po północnej stronie wyspy, pozostałe dive spot'y nie były tak bogate w morskie stworzenia jak belizyjska rafa.

image

 

Niewątpliwą zaletą nurkowania na Utili jest jednak możliwość spotkania rekinów wielorybich albo delfinów, które dość często odwiedzają okolice wyspy. Pomimo nieudanego polowania na whale shark'a i niewielu atrakcji w okolicy, na wyspie spędziliśmy naprawdę wspaniałe dni. Leniwie włócząc się po uliczkach, skacząc z pomostu do wody czy wylegując się na bezludnej plaży po drugiej stronie wyspy, gdzie można dotrzeć kajakiem, nie zauważyliśmy kiedy z kilku dni zrobił się tydzień. Po raz kolejny udało się wrócić do tak lubianych przez nas karaibskich klimatów.

image

 

Tym właśnie Utila różni się od reszty kraju. Atmosfera i mieszkańcy przypominają bardziej belizyjskie Caye Caulker niż resztę Hondurasu. Nawet z miejscowymi, podobno potomkami brytyjskich piratów, łatwiej się tu dogadać po angielsku niż po hiszpańsku. Przestępczość jest znikoma w porównaniu z resztą kraju i choć mieszkańcy twierdzą że "zło" coraz śmielej napływa z kontynentu, dalej sporo domów pozostaje otwartych na oścież. Miasteczko Utila składa się w zasadzie tylko z dwóch krzyżujących się ulic, nie dziwi więc, że wszyscy mieszkańcy znają się i tych samych ludzi spotyka się a to w warzywniaku, a to w kawiarni, po kilka razy dziennie.

image

 

Poza nurkami, wyspa przyciąga też...... amerykańskich i brytyjskich emerytów. Co i rusz natknąć się można na staruszkę na quadzie albo siwego pana gnającego z wędką na wózku golfowym. Niektórzy emeryci poza wypoczynkiem prowadzą również swoje biznesy, w tym kawiarenkę Utila Tea Cup, w której spędzaliśmy długie deszczowe dni.

Właścicielka, przesympatyczna emerytka z USA, jak sama mówi pewnego dnia przeczytała w gazecie artykuł o Utili i stwierdziła, że to było by fajne miejsce na spędzenie jesieni życia. Niedługo po tym sprzedała co miała, pożegnała dzieci i wnuki i przeniosła się na wyspę. Niby historia jakich wiele ale jednak w tym wieku to decyzja budząca nasz podziw. Żeby mieć jakieś zajęcie i trochę dorobić otworzyła kawiarenkę. W ten sposób wyspa zyskała miejsce gdzie spróbować można przepysznych jabłeczników, ciasta dyniowego, brownie i wielu wielu innych pyszności. Ku naszej rozpaczy każde z nich było tak smaczne, że w zapomnienie poszły mocne postanowienia o zdrowym jedzeniu i oszczędnym zarządzaniu naszym budżetem. Gwoździem do dietetycznej trumny okazały się baleadas, narodowy przysmak Hondurasu. Gruba tortilla zapiekana z serem, jajecznicą, śmietanką, różnymi mięsiwami, warzywami i obowiązkową fasolką była przepyszna, tania ( w przeciwieństwie do gringo comfort food, czyli tego co znane i lubiane w USA i Europie) i niestety bardzo niedietetyczna.

image

 

Przed wyjazdem wyspa postanowiła po raz kolejny pokazać swoje złośliwe oblicze. Pierwszą próbę opuszczenia Utili udaremniła awaria promu. Dzień wcześniej silnik maszyny postanowił odmówić współpracy i przez całą noc trwała gorączkowa naprawa. O tym wszystkim dowiedzieliśmy się jednak dopiero przed 6:00 w porcie gdy na wpół śpiący i ledwo żywi dotarliśmy na nabrzeże. Ostatecznie prom udało się uruchomić po południu ale było już dla nas za późno by dotrzeć do celu, a wizja przenocowania w La Ceibie lub stolicy mordu, San Pedro Suli zdecydowanie kazała nam zostać jeszcze jedną dobę na wyspie.

W nocy obudził nas ulewny deszcz. Wiedzieliśmy, że to zła wróżba ale mimo wszystko pełni nadziei z samego rana ruszyliśmy na prom. Ponownie o świcie, jeszcze bardziej padnięci, zameldowaliśmy się na nabrzeżu. Tym razem tylko po to żeby dowiedzieć się, że zbyt silnie wieje z niewłaściwego kierunku, więc port w la Ceibie został zamknięty i prawdopodobnie pozostanie zamknięty przez najbliższe dwa dni. Pogoda zrobiła się naprawdę paskudna, a my utknęliśmy na wyspie na dobre. Tym sposobem z zaplanowanego na cztery dni polowania na rekina wielorybiego zrobił nam się dziesięciodniowy pobyt z przymusowym postojem... Nie pozostało nam nic innego jak pocieszyć się opychając kolejnym pysznym ciastem i pogawędzić z naszą zaprzyjaźnioną emerytką.

image